środa, 1 marca 2017

Autofagia czyli jak działa post dr.Dąbrowskiej a także głodówka

Nagroda Nobla za odkrycie detoksu komórkowego

Detoks komórkowy i odżywianie endogenne (wewnętrzne) są częstymi argumentami przytaczanymi przez zwolenników postów lub głodówek leczniczych. Co kryje się za tymi terminami i czy rzeczywiście mamy jakieś naukowe dowody na to, że działają prozdrowotnie?
Osoby, które chociaż raz odbyły właściwie przeprowadzony (najlepiej pod okiem specjalisty) post lub głodówkę leczniczą (detoks komórkowy) na jedno pytanie odpowiadają zazwyczaj tak samo.
Zapytani jak się czuli na 3, 4-ty dzień postu, po tym jak już przeszły pierwsze uciążliwości związane z odstawieniem przetworzonej żywności i przełączeniem organizmu na odżywianie wewnętrzne odpowiadają: „Czułam olbrzymi i niespodziewany zastrzyk energii” , „poczułem niespotykaną poprawę nastroju i chęci do życia”, „co Wy żeście ze mną zrobili? To stawia na nogi lepiej niż poranna kawa”…
Skąd biorą się te entuzjastyczne, być może ubrane w różne słowa, ale bardzo zbieżne odczucia i relacje osób będących na detoksie komórkowym? Czy to efekt placebo (bo robię coś dobrego dla siebie), czy może rzeczywiście są jakieś naukowe dowody na skuteczność detoksu komórkowego?

Badania profesora Yoshinori Ohsumi

Już od wczesnych lat 60-tych XX wieku naukowcy obserwowali, że komórki są w stanie niszczyć swoje własne części składowe (np. białka), nazwali to autofagia, od słowa greckiego, w którym „auto” oznacza „samo”, natomiast „phagein” – „jeść”. Wychodzi z tego termin „samozjadanie”.
Jednak zbadanie i zrozumienie tego zjawiska było bardzo trudne, głównie z uwagi na rozmiary komórek i trudności w obserwowaniu mikroskopijnych zmian, jakie w nich zachodziły podczas „samozjadania”. Nie wiedziano co konkretnie uruchamia ten proces i jakie geny, jakie białka są za niego odpowiedzialne.
Przełom wydarzył się w latach 90-tych XX. wieku, kiedy to profesor Yoshinori Ohsumi przeprowadził serię badań na komórkach drożdży piekarskich. Zmodyfikował geny drożdży tak, aby nie były w stanie neutralizować odpadków, które w nich powstawały. Jednocześnie pobudzał autofagię poprzez głodzenie (nie dostarczał im pożywienia) obserwowanych komórek drożdży.
Zaobserwował tworzenie się w komórkach drożdży pęcherzyków z nieprzetworzonymi odpadkami (mechanizm działania autofagii), które na skutek zakłócenia ich neutralizacji szybko powiększyły się do rozmiarów możliwych do zobaczenia pod mikroskopem. Był to pierwszy, naukowy dowód na faktycznie działanie mechanizmów samozjadania (autofagii) komórek – detoksu komórkowego.
Yoshinori Ohsumi wyszedł od badań komórek drożdży, niedługo później udowodnił, że podobne zjawisko zachodzi we wszystkich komórkach posiadających jądro, łącznie z komórkami człowieka.
Za swoje odkrycia otrzymał 3 października 2016 roku nagrodę Nobla w kategorii Medycyna. Jest ona jednym z najbardziej prestiżowych wyróżnień, uwieńczeniem wieloletniej pracy naukowej porfesora Yoshinori Ohsumi. Pracy, która doprowadziła do zbadania mechanizmów działania autofagii i udowodnienia jej istnienia, również w komórkach człowieka.
autofagia_nobel_prizeŹródło informacji

Czym jest autofagia?

Autofagia jest procesem, poprzez który komórki organizmu trawią obumarłe lub uszkodzone elementy swojej struktury w celu zaspokojenia aktualnego zapotrzebowania na energię. Kontroluje ona bardzo ważne funkcje fizjologiczne związane z oczyszczaniem komórek (detoks komórkowy).
Co bardzo ważne nie chodzi tu o zwykłe usuwanie produktów przemiany materii. Po uruchomieniu mechanizmu autofagii komórka rozkłada uszkodzone fragmenty samej siebie, a uzyskany materiał budulcowy używa do odbudowy. Detoks komórkowy jest bardzo podobny do recyclingu.
Co więcej, podczas infekcji komórka może w ten sam sposób potraktować wirusy i bakterie, które po rozłożeniu na czynniki pierwsze stają się materiałem budulcowym do jej odnowy.

W jakich warunkach działa autofagia?

Komórki uruchamiają autofagię w sytuacji niedoboru składników odżywczych. Posługując się przykładem, jeżeli ciągle na blacie w kuchni jest dużo łatwo dostępnego jedzenia to nie szczególnie interesujemy się tym co mamy w szafkach. Gdzieś głęboko schowane mogą być zapasy, które po pewnym czasie niekoniecznie ładnie pachną i zachęcają do jedzenia.
Jednak, gdy na blacie kuchennym będzie pusto, gdy przestaniemy regularnie dostarczać jedzenie, to co zrobimy? Zajrzymy do naszych szafek kuchennych i zrobimy w nich porządek. Co się da zjemy, a resztę wyrzucimy.
Dokładnie taki sam mechanizm działania zachodzi w naszych komórkach podczas detoksu komórkowego. Gdy przestaniemy dostarczać pożywienie z zewnątrz (głodówka, post) wtedy komórki naszego organizmu włączają mechanizm autofagii i zaczynają zużywać to co w nich jest najmniej potrzebne. Rozkładane są skumulowane produkty przemiany materii, zdegenerowane fragmenty komórek, wirusy, bakterie i inne patogeny chorobowe.
autofagia
Źródło informacji

Czy odżywianie wewnętrzne dotyczy tylko komórek?

Podstawowym źródłem energii dla organizmu człowieka jest glukoza. Organizm pozyskuje ją zazwyczaj z węglowodanów, które w typowej diecie stanowią 60-80% wartości kalorycznej spożywanego pożywienia.
Co się w takim razie stanie, gdy nagle przejdziemy na dietę nisko węglowodanową np. dieta warzywno-owocowa zwana Postem Daniela, lub przejdziemy na zupełną głodówkę? Wtedy organizm uruchamia rezerwy.
W pierwszej kolejności sięga po glikogen, wielocukier zgromadzony w wątrobie. Jest on pod wpływem glukagonu zamieniany na glukozę, która jest podstawowym źródłem energii dla całego organizmu, w tym mózgu. Jednak tych zapasów zazwyczaj wystarcza tylko na kilka godzin, maksymalnie dobę. Co wtedy? Skąd wtedy czerpać energię?
Jak się okazuje natura doskonale nas przygotowała na okresowe posty, na okresy w których „nie udało się nic upolować”, albo wykopać z ziemi. Nasi przodkowie żyli tak przez dziesiątki tysięcy lat, żyli okresowo głodując.
Po skończeniu się zasobów glikogenu, glukagon zaczyna oddziaływać na zgromadzone w organizmie „na trudne czasy” kwasy tłuszczowe zamieniając je w wątrobie w ciała ketonowe.

Czym są ciała ketonowe?

Ciała ketonowe są źródłem energii dla niektórych narządów (mózg, serce, mięśnie, nerki) w okresie, gdy organizm nie posiada wystarczającej ilości glukozy. Ciała ketonowe są wytwarzane w wątrobie na skutek oddziaływania glukagonu na zgromadzone w organizmie kwasy tłuszczowe.
Przejście na odżywianie wewnętrzne (ciała ketonowe) jest nieodłącznym elementem postów niskokalorycznych i głodówek. Przeciętny organizm potrzebuje, aby każdego dnia dostarczyć mu od 1500-2000 kalorii (tylko dla podtrzymania procesów życiowych). W przypadku postu warzywno-owocowego kaloryczność dziennych posiłków waha się w przedziale 500-800 kalorii. Brakującą część energii organizm musi sobie „wyprodukować” z posiadanych rezerw – głównie tłuszczowych.
Tu rodzi się podstawowe pytanie. A co w przypadku osób wyjątkowo szczupłych, nie posiadających rezerw tłuszczowych? Czy organizm zacznie trawić białka w celu uzyskania brakującej energii?
Tak, jest taka możliwość. Jednak, po pierwsze nawet szczupłe osoby mają zapasy tłuszczu (wewnątrz ciała), o których nie zdają sobie sprawy. Po drugie, nawet w przypadku trawienia białek na potrzeby uzyskania energii w organizmie zachowana jest hierarchia ważności. Na samym początku trawione są najmniej potrzebne, zbędne fragmenty (pamiętasz analogię ze sprzątaniem w kuchni?). W pierwszej kolejności zużyte zostają złogi, nadmiary, komórki zestarzałe i zwyrodniałe.  W ten sposób organizm się regeneruje, odmładza, a choroby zostają wyeliminowane i to u źródła.

Co to wszystko dla nas oznacza?

Przede wszystkim to, że nie powinniśmy się bać uczucia głodu. W obecnych czasach, gdzie żywność jest na wyciągnięcie ręki rzadko kiedy lub czasem wcale nie odczuwamy głodu. Zupełnie zapomnieliśmy jak to nie najadać się do syta.
Jak pokazują badania i historia (polowania człowieka prehistorycznego, okresy głodu na przednówku) i obyczaje (ścisłe kilkutygodniowe posty, np. przed Św. Wielkiej Nocy) jesteśmy genetycznie i kulturowo przygotowani do okresów niedoboru pożywienia, przystosowani do poszczenia.
W okresie postu, którego przykładem jest dieta warzywno-owocowa w organizmie zmuszonym do przełączenia się na odżywianie wewnętrzne (endogenne) włącza się detoks komórkowy i zachodzą cudowne przemiany. Odbywa się to na dwóch poziomach.
Spalanie nadmiaru tłuszczu, który wątroba przekształca w ciała ketonowe. Dzięki temu w szybkim tempie tracimy tłuszczyk, w pierwszej kolejności jest to tłuszcz trzewny, który osadza się na narządach wewnętrznych – szybko spłaszcza się brzuszek. Doświadczyłem tego osobiście, gdy kilka lat temu dzięki diecie nisko węglowodanowej w pół roku schudłem 20 kg, możesz o tym posłuchać w tym podcaście.
Jednak, co zdecydowanie ważniejsze, takie oczyszczanie organizmu odbywa się również na poziomie komórkowym. Dzięki zjawisku autofagii, odkrytym i opisanym przez profesora Yoshinori Ohsumi, komórki naszego organizmu trawią swoje zdegenerowane części, znajdujące się w nich śmieci (np. wirusy i bakterie). Z powstałych w ten sposób surowców odbudowują się, odradzają się komórki w nowej, zdrowej, odmłodzonej formie.
Mechanizm regeneracji organizmu, np. znikanie blizn, odrastanie uszkodzonych paznokci, poprawa wzroku, itd. to nie są już „efekty placebo” diety oczyszczającej, ale rzeczywiste uzdrowienia, które w dużej mierze zawdzięczamy właśnie zjawisku autofagii.
Wszystkim „głodującym”, życzę dużo zdrowia i jak najbardziej spektakularnych efektów ozdrowieńczych 🙂

piątek, 10 lutego 2017

Przepis na zdrowie

Być dzikim, czyli wszystko na odwrót

Pewnej grudniowej niedzieli, ze trzydzieści lat temu, byłem w połowie swojego treningowego półmaratonu. Biegłem wśród lasów i jezior, by nad jednym z tych jezior, gdzieś w ustronnym miejscu, wejść do wody i zażyć zimowej kąpieli.

Zatrzymał mnie widok i hałas intensywnego pływania. Gdzieś środkiem jeziora ktoś płynął krytym kraulem. Płynął w moją stronę. Gdy już znalazł się na brzegu, podszedłem, z czystej ciekawości, bo ja swoje morsowanie ukrywałem, by nikt mnie nie osądził, jako wariata, a ten ktoś, wręcz przeciwnie, eksponował swe „szaleństwo”.

Od słowa do słowa, poznałem jedną z najbardziej inspirujących historii, jakie słyszałem.

Parę lat wcześniej, miałem trzeci zawał. Lekarze powiedzieli, że czwartego już się nie przeżywa. Po tylu operacjach, na kręgosłup, i na serce, i jeszcze licho wie, na co, po tylu wagonach leków, tylu wizytach u lekarzy i w szpitalach, okazało się, że jestem nieuleczalnie chory. Wyznaczyli mi datę śmierci, a jako alternatywę dali drugi worek leków. Drugi, bo wcześniej przepisali już jeden i grzecznie się trzymałem ich wskazówek, ich wyroków, strachu, który we mnie zasiewali. Owszem rzuciłem palenie, ale poza tym, nie dali mi nic odnośnie mojego stylu życia. Może coś o jedzeniu, ale nie bardzo rozumiałem, o co im chodzi, może coś o stresie, ale nie bardzo wiedziałem, co mam z nim zrobić. Więc, w sumie, poza tym drugim workiem leków, nic się nie zmieniło, a ja czułem, że coś jest nie tak.

Poczułem się zagoniony w kozi róg przez śmierć. Poznałem już jej chłód na karku, bałem się, bo chodziła za mną krok w krok i w każdej chwili mogła mnie dopaść. Tak mnie ten jej uścisk złapał, że aż ciężko mi było oddychać.
Byłem w matni. Nie mogłem się podnieść, nic mi się nie chciało robić, szukać żadnej pomocy, o nic pytać. Jedyne, co czułem, to to, że jestem skończony.

Kołatały mi po głowie słowa lekarzy, owa „nieuleczalność”. Wtedy zapytałem sam siebie, skoro mój przypadek jest nieuleczalny, bo mam cukrzycę, rozjechany kręgosłup, inne stawy, nadal zapchane cholesterolem serce - miażdżycę i jeszcze parę innych nieuleczalnych rzeczy, to, po co mi ten drugi worek leków?
Wyrzuciłem go na śmietnik, siadłem na rower i pojechałem umierać do lasu. Bo tu gdzie byłem, dla mnie był już cmentarz, a tam był spokój, który znałem z chłopięcych lat. I tam nikt nie mógł widzieć mojej beznadziejnie smutnej twarzy i wyrażających przegraną, oczu.

Tam, ze skraju lasu, na małej polance obserwowałem sarnę, jak sobie skubie trawkę. Byłem w szoku, nie było przy niej … tłumu lekarzy, nie ciągnęła za sobą worka leków.W jej ruchach, w jej zgrabnej, dzikiej sylwetce kipiało zdrowie, pełnia życia, a mnie goniła śmierć.

Jednak im dłużej na nią patrzyłem, tym jaśniej coś zacząłem widzieć. Gdy dołączyły do niej jeszcze jej koleżanki, zrozumiałem: lekarze w ogóle nie zajmowali się mną, oni niańczyli jedynie moje choroby.
Sarny żyją sobie tu spokojnie bez stresu, w letniej gorączce i lutowym zimnie, żrą sobie trawkę i korę, nikt im nie doradza, co mają jeść, a czego nie, nikt się nie zajmuje ich chorobami. U mnie i u nas ludzi, wszystko jest na odwrót. Wtedy, w tym właśnie momencie, postanowiłem, że wszystko u mnie ma, od teraz, być na odwrót. 

Niech się stanie, co się ma stać, ale od teraz moimi terapeutkami mają być sarny. Nie mam nic do stracenia, śmierć i tak już mnie trzyma, więc teraz, przynajmniej na chwilkę, stanę się dziki.

Jechałem z powrotem do domu, już po zachodzie słońca, pełen śmiechu. Aż rżałem ze śmiechu, ledwo mogłem utrzymać kierownicę. Po prostu stałem się dziki, co oznaczało, że teraz wszystko będzie na odwrót.

Następnego ranka, po nieprzespanej nocy, w czasie, której planowałem swoją dzikość, oddałem na złom swój samochód.To był pierwszy krok.
Od tej pory wszystkie następne były na pieszo i rowerem. Nawet, jeśli miałem przemieścić się gdzieś o 100 km, to siadałem na rower.

Nie jadłem przez tydzień, chodziłem, pedałowałem i zastanawiałem, jak mogę się stać jeszcze bardziej dziki. Pojechałem, więc znowu na polankę i tam obserwowałem sarny i w jakiejś kałuży ptaki, jak się kąpały w świeżej burzówce.

Od tej pory jadłem tylko owoce i warzywa, orzechy i surowe jajka. Nic nie smażyłem i nie gotowałem. Od czasu do czasu, raz na parę dni, urządzałem sobie głodówkę. I codziennie jechałem 30 km w jedną stronę, nad jezioro, by sobie popływać.

Przestałem odwiedzać lekarzy, badać swoje serce, poziom cholesterolu i cukru.

Tak mijały miesiące. Nie powstrzymała mnie zima, deszcze, wiatry – jak dzikość, to dzikość.

Czułem się coraz lepiej, schudłem ze 30 kg, moja kondycja stała się taka jak nigdy wcześniej. A śmiałem się cały czas, gdzieś wewnątrz mnie cały czas był śmiech. Jak jadę rowerem, albo, tak jak teraz, płynę w grudniu przez środek jeziora, cały czas jest we mnie śmiech, taka nieokiełznana radość. Czuję, że to moje ciało okazuje mi, jak się cieszy tą dzikością, a umysł mu wtóruje, bo wreszcie nie ma w nim napięcia.

Pewnego dnia, po kilku latach, by się jeszcze bardziej uśmiać, poszedłem do lekarzy, by się przebadać, by zobaczyć, czym objawia się dzikość. Lekarze byli w szoku – biologicznie byłem kilkunastoletnim chłopcem. Gdy się zapytali, jaką kurację leczniczą podjąłem z tak wspaniałym skutkiem, przyznałem się, że mam nowego lekarza i że mieszka w lesie. Obrazili się śmiertelnie, ale „pal ich sześć”, jestem dziki, więc mogę sobie pozwolić na dzikość również w słowach.

I tak to jest do dzisiaj. Pływam, jeżdżę rowerem, maszeruję, jem jak dzikus. Robię wszystko na odwrót.To wszystko.

Na koniec, powiedziałem mu, że też jestem tak dziki jak on, że też robię wszystko na odwrót i też mnie to cieszy.

Od tej rozmowy minęło już ponad trzydzieści lat. Od czasu do czasu widuję go na rowerze. Ma już dobrze po osiemdziesiątce i nadal jest dziki. Pewnie nadal lekarze są na niego obrażeni, ale on się ciągle śmieje: i z siebie, i z nich.
Fajnie jest być dzikim.


Piotr Kiewra